środa, 25 sierpnia 2010

Przyjaźń gruzińsko- polska

Gruzini bardzo lubią Polskę. Wszyscy znają naszego poprzedniego prezydenta, Lecha. Dlatego nazywają ulice w Tbilisi i deptak w Batumi jego imieniem i nazwiskiem. Czasem chlubnie towarzyszy mu też Maria. Niestety wiedza Gruzinów nie jest aż tak szeroka, żeby wiedzieli jakie polskie piwo pic powinni. Dlatego zostałam poczęstowana Warką, a nie Lechem. Ale i tak miło.

piątek, 13 sierpnia 2010

Estonia - "Palun liimi"



To był do tej pory najbardziej nużący i najcięższy tydzień mojej posługi w Estonii. Jeszcze w poniedziałek nic nie zapowiadało katastrofy, lecz już we wtorek rano Maivi (szefowa całego ośrodka) uśmiechnęła się do mnie promiennie, i powiedziała, że w związku z sytuacją emergency w tym tygodniu będę pracował w 'working center' - tam naprawdę mnie potrzebują. Nawet się ucieszyłem, w końcu coś nowego, jakaś odmiana po estońskich "Śpiewających fortepianach" i niekończących się partiach w Chińczyka. Udaliśmy się więc do centrum.

Moje pierwsze wrażenie było bardzo pozytywne - jest to duży ośrodek, w którym niepełnosprawni zajmują się tworzeniem malowanych porcelanowych kubeczków, tkaniem szalików, malowaniem obrazków itp. Czułem się jak vip kiedy dwie panie oprowadzały mnie po całym centrum, jedna po estońsku opowiadała mi o poszczególnych pracowniach, pokazywała gotowe przedmioty, druga tłumaczyła to na angielski i co chwilę pytała, czy mam jakieś pytania. Oczywiście nie miałem, ale naprawdę zaskoczyło mnie, że te wyroby (a przynajmniej duża ich część) są naprawdę bardzo ładne. Szczególnie spodobały mi się malowane kubki i talerze. Centrum posiada także sklepik gdzie sprzedają te rzeczy, kwestię prezentów z Tallinna mam więc rozwiązaną ;-).

Mała próbka umiejętności estońskiego rękodzieła:



















Kiedy już zaprezentowano mi wszystkie te arcydzieła tłumaczka bezszelestnie oddaliła się i część kiedy czułem się jak vip zakończyła się, co zwiastowało tylko jedno: za chwilę rozpocznie się część, podczas której będę czuć się tylko jak robol. I tak się też stało.

Posadzono mnie przy wielkim stole, wciśnięto do ręki tubkę kleju i siuu- przede mną wylądował stos pudełeczek. Moje zadanie polegało na sklejeniu każdego z nich. We wtorek i środę fioletowe, w czwartek i piątek różowe. Dookoła kilkanaście osób, wszyscy z wielkim spiżdżeniem na twarzy pracują w pocie czoła i sklejają pudełeczka. Okazało się, że sytuacja jest naprawdę emergency i pościągano nawet ludzi z urlopów - bo pudełeczek dużo (a zamówiła je jakaś holenderska firma produkująca szczepionki dla bydła i trzody chlewnej), niepełnosprawni pracują za wolno a czas tylko do piątku.




Pierwsze godziny nie były łatwe, czas dłużył się niemiłosiernie. Potem było już lepiej, tym bardziej, że poczyniłem kilka obserwacji (właściwie to cztery) dotyczących natury Estończyków. Otóż to:

- nie wydają się być tytanami pracy, przynajmniej jeśli chodzi o klejenie pudełeczek. Zabiegi w stylu dziesięciominutowe mycie pędzelka do kleju, siku co pół godziny, sms co pięć minut, były na porządku dziennym.

- rzeczywiście jest jakaś prawda w tym co mówi się o zdystansowanej i chłodnej ich naturze. Naprzeciw mnie siedziały dwie kobity w moim wieku. Pierwszego dnia przyglądały mi się bacznie, drugiego dnia jedna z nich powiedziała do mnie "Palun liimi" co znaczy " podaj klej". Byłem pewien, że nie mówią po angielsku. W piątek natomiast okazało się, że mówią tylko ochota na rozmowę rozwijała się u nich przez trzy dni.

- śmieją się z własnych dowcipów. Ktoś coś powie i nie patrzy na reakcję otoczenia tylko sam rechocze.

- niektórzy zakładają te same ubrania przez cztery dni pod rząd (może to stroje robocze, nie wiem)


Teraz, kiedy tydzień się skończył, stwierdzam, że te pudełeczka nie były nawet takie tragiczne. A już piątek, kiedy te Wstydliwe Zuzanny zaczęły mówić upłynął bardzo szybko i w wesołej atmosferze. Cieszę się jednak, że w poniedziałek wracam na stare śmieci :).

środa, 11 sierpnia 2010

Mołdowa - dyplom!

wszystko się zgadza. tak jak nam mówili na szkoleniu przed wyjazdem, EVS to pasmo nieustannych sukcesów. swój pierwszy dyplom otrzymałem już po miesiącu! nie będę pisał za co, bo nie wypada się chwalić (co właśnie czynię), także niech to pozostanie zagadką dla spostrzegawczych.


piątek, 6 sierpnia 2010

Armenia- pierwsze wrażenia

No i jestem.
Na razie cięzko coś napisac. Muszę trochę ochłonąc, przywyknąc. Ale nie cofnęłam się o 20 lat, tylko o jakieś 50...
Szalony taxi driver dowiózł mnie ze stolicy do miejsc przeznaczenia/ wygnania. 150km pokonaliśmy w niecałe 2h. A drogi takie w stylu polskim, tylko jeszcze więcej dziur. No i czasem krówki na drodze. I trochę po angielsku, trochę po europejsku jeżdżą- oba pasy dobre. Budynek, w którym mieszkam wygląda jak potrzęsieniu ziemi. Następnego by już nie przetrwał. Kombinacja rur, rurek i rureczek jest niesamowita. Jako architekt jestem pod wielkim wrażaniem.
Mieszkanko przytulne, jest łóżko i kanapa z dziurami (schowane pod stylową kapą). Łazienka robi wrażanie. Wanna się kiwa jak się do niej wejdzie. Umywalka też niezbyt stabilna. Na szczęście muszla klozetowa daje radę. Żeby uruchomic wodę trzeba najpierw odkręcic kurek, a potem włożyc wtyczkę do kontaktu. Koniecznie w tej kolejności, pewnie żeby rury nie wybuchły. Pralki brak.
W Stepanavanu wyłączają latarnie o 24tej. Generalnie przy jedynym skrzyżowaniu z sygnalizacją świetlną muszę zawsze skręcac w prawo...

Armenia- salon kąpielowy

w pełnej krasie- rury i rureczki

Armenia- zapraszam na salony

oto mój nowy  'domek'
oto drzwi do mojego nowego mieszkania
wejście do klatki schodowej
raj dla instalatorów
żółte skrzyneczki, jedna moja!
sypialnia
kuchnia
a na lodówce jest nawet kwiatek
i bardzo ozdobna doniczka
czekało na mnie na stole kuchennym...
...zamieniłam na chleb i owoce

czwartek, 5 sierpnia 2010

Estonia - Praca

Zwiedzanie zwiedzaniem, sprzątanie sprzątaniem, ale istotą mojego wyjazdu ma być przecież ciężka, niewolnicza praca. Po dwóch tygodniach chodzenia do ośrodka muszę jednak powiedzieć, ze generalnie nie jest źle :) JUKS to taki trochę polski dps, ale jeśli chodzi o warunki prezentuje się naprawdę nieźle. Mebelki eleganckie, łazieneczki jak z saskiej porcelany, wszystko lśni. Pytałem się czy nie mają jednego wolnego pokoju, ale niestety. Miejsce położone jest z 10 minut spacerkiem przez mały lasek ode mnie. Prosto do przejścia przez ulicę, skręcić za sklep, przejść leśną ścieżką, przez dziurę w płocie i już jest się na miejscu.

Na razie, ponieważ są wakacje, miejsce jest dośc puste - jest tylko 10 mieszkańców. We wrześniu codziennie rano pojawiać się będzie druga dziesiątka - będzie to grupa autystyków (bo ten dom jest jednocześnie ośrodkiem całodobowym dla tej dziesiątki, jak i ośrodkiem pobytu dziennego dla drugiej). Zawsze jest też tylko jeden pracownik (co przy dziesiątce jest do zrobienia, chociaż kiedy np. dzwoni ktoś do drzwi trzeba już spuścić z oczu całą gromadkę, a czasem wystarczy sekunda nieuwagi by coś się stało; ale przy dwudziestce wydaje mi się już trudne do ogarnięcia). Dlatego też mój projekt zaczął się tak wcześnie - chcieli mieć pomocnika jak najszybciej.
W tej dziesiątce zróżnicowanie jest duże - są 3 osoby, które nie mówią, z czego dwójka ma generalnie duże trudności z komunikacją, zwykle siedzą i kiwają się. Rozpiętość wieku: od 21 do 50 lat. Dysfunkcje też przeróżne. Jest dziewczynka (właściwie nie dziewczynka, ale naturalnym jest chyba, że już po chwili zaczyna traktować się mieszkańców nieco jak dzieci) z zespołem Downa, 50-letni facet który ponoć wcale upośledzony nie jest ale nie ma dokąd pójść, są nawet bliźniaczki :-) Czworo mieszkańców chodzi do szkoły, ale skoro są wakacje, całe dnie spędzają w domu.

I tu wkraczam ja :) Moim zadaniem na ten moment jest nawiązanie relacji ze wszystkimi, dostarczanie im rozrywki, zajęcia. Chodzę codziennie na 3,5-4 godziny i w trakcie tego czasu rysuję, gram w chińczyka, układam puzzle, prowadzę burzliwe dyskusje (co jak się okazuje jest możliwe nawet jeśli nie zna się języka), czasem wyjdę z kimś na spacer do pobliskiego lasku, byłem też na placu zabaw. Nie jest to szczególnie stresujące zajęcie - jeśli wszystko idzie zgodnie z planem. Rzadko kiedy jednak cokolwiek dzieje się zgodnie z planem. Bo na przykład:

- podczas mojego pierwszego spaceru, pierwszego dnia, jedna z mieszkanek dostała okresu, o czym usilnie próbowała mi powiedzieć po estońsku. A ja zamiast zaprowadzić ją do domu, pogoniłem w las.

- kiedy mieliśmy wyjść pograć na powietrzu w badmintona, Kostja zapomniał swojej czapki - a bez czapki nie wyjdzie na słońce nawet na sekundę, nawet jeśli ma przejść tylko za budynek, bo tam jest zacieniona łąka. Moja znajomość estońskich słów "słoneczko" i "chmurka" na nic się przydała, usiadł pod krzakiem i siedział tam pół godziny.

- siedzimy, oglądamy sobie estońskie "Śpiewające fortepiany". Nagle ni stąd ni zowąd Jelena podchodzi do szafki, wyciąga z niej "Monopol" i sruuuuuuu wszystkim dokoła. Wszędzie latają monopolowe pieniądze i domki. Kostja dostaje kostką w głowę i się denerwuje, Jan Eriik zaczyna piszczeć, Kristi z radości wydziera się w niebogłosy, po czym leci po inną grę planszową i sama sruuuuuuuu, tyle że z dwa razy większym rozmachem :-)

Tutaj w parku:


Kostja i Marco:


Jaan-Erik i bliźniaczki, Ibli i Diana:


Kristi:


Tak to więc wygląda. Czasem dostaję jednak zadania specjalne. Tak było na przykład dzisiaj. Anne (pracownica, która sprawia wrażenie "najostrzejszej") wymyśliła, że pójdę do sklepu. Anne nie mówi po angielsku (raz powiedziała do mnie "help me" ale to raczej się nie liczy), ale wydaje się sądzić, że jeśli będzie mówiła do mnie dwa razy głośniej po estońsku to wszystko zrozumiem. To samo tyczy się chyba pisania, bo wręczyła mi do ręki portfel z pieniędzmi i taką oto listę:



Dostałem jeszcze reklamówkę, pelerynę przeciwdeszczową, jedną z bliźniaczek do pomocy i szoruj do Biedrony! No i poszorowałem. I muszę powiedzieć, że kupiłem wszystko jak należy! W sumie nie było to takie trudne - dałem kartkę pracownicy sklepu a ona przemaszerowała z nami przez cały sklep i zapakowała wszystko do koszyka. Anne była ze mnie bardzo zadowolona! :-)